Wiersz dla Elizy
( napisany po mazursku,
ale potem przełożony )
Aby nie rozpowiadali,
żem ja już zapomniał
Jak się u nas mówiło-
Uniosę się moja córko
Ponad bredy i łgi.
Za drzwiami zamkniętymi,
W jakiejś ciemnej sieni,
Kędy mało kto chodzi
i nic nikogo nie złości,
Dyszy jeszcze to, co dawniej bywało,
Kiedym ja, nie wiedząc
co się z domem porobiło,
Latał jako chłopiec,
A psocił niczym dyląg,
Co ze strasznej bredni wychynął.
I chowa się za piecem,
I tam już tylko śpi
.
Spójrz, jeszcze są
Piękne piaski i laski
Za wodami i ogrodami,
A świat pod słonkiem
Tak samo jak ja - poniszczony.
Wiele widziałem, niewiele wiedziałem,
Skąd on taki markotny i mrukliwy
I co mi chce powiedzieć
Tu, koło Łęcina i Tolejnów,
I tam, gdzie Olsztynek
Z gromadą ludzi, i dalej,
Kędy śród rozmaitej mowy
Dochodził niekiedy i głos znajomy.
To tam, w tamtym świecie,
Była ta mowa biedna i prawdziwa nasza.
Bydlątko ją pojmowało
(A i tak z obory je wzięli)
I ugory, i ptaki. I niejeden człowiek,
Co skąpo mówił ,,tak'' albo ,, nie",
A jak się rozzłościł,
To było słychać jak gadał
O siarczystych piorunach i mrozach,
O śmierci, o życiowej mordędze,
Albo o tym , że nigdy nie wiadomo
Co się z tej biedy wylęgnie.
Nad schodami, pod dachem
Jaskółki lepiły gniazda,
W pustych oborach wróble ćwierkały,
Gwizdały wiatry. I to było wszystko,
Cośmy mieli. To był nasz śpiew.
Chyba że szła niedziela
Albo moje godziny w szkole.
Wtedy, by palcem nie wytykali,
Musiałem mieć baczenie,
By zmieniać mowę jak ubranie.
Boć obcy ludzie okolice obsiedli
I wnet pozbadli, że nas
Jak miotłą to popycha się, to wymiata.
I tak żyliśmy jak obcy,
Których dolą - cicho siedzieć
W wioskach za lasami
I wzdychać,
Że tak piękna jest nasza kraina
I że tak smętnie nam na niej
Jak w pojmaniu.
O , jak się namęczyłem,
Ile psalmów wymodliłem,
Aby w życiu obstać
I zostawić po drodze
Moją lichą mowę !
Niech nie biegnie za mną,
Niech wypoczywa w piaskach i laskach,
Kiedym już przyszykował czapkę
Na naukę do miasta.
Stamtąd - bywało- czasem wołali mnie na chwilę.
Nie żeby gadać,
Tylko by patrzeć raz ostatni
I milczkiem,
Jakbyśmy języka w gębie zapomnieli,
Jechać na stację i tam się pożegnać,
Czyli odwitywać.
Tak jedni wyjechali, a inni pomarli.
I pusto jest teraz w okolicy.
Czy jest tam kto, co się troska o mowę?
Mowa , którą zostawiłem,
Schowała się i śpi.
Sen wziął ją wielki.
Dla kogo ją budzić,
Komu jest potrzebna?
I gdzie będzie jej lepiej?
A ty moja córko pytasz,
Czy są u nas takie miejsca,
Gdzie choć trochę
Mogłabyś się tej mowy nasłuchać?
Rozejrzyj się. Śpiewaj nad wodami,
Śpiewaj lasom i polom,
A ona ze snu pięknie zbudzona
Odsłoni swe serce
I przystanie przed tobą.
Erwin Kruk