Życie moje jest niesfornym dzieckiem,
Którym się opiekuję.
Niewiele już mam sił,
A ono ma swoje humory.
Nie je kaszy manny
A rozprawia o mannie z nieba.
Chciałoby być w domu,
Kiedy jestem w drodze.
Męczy mnie swoimi lękami.
Muszę być czujny, bo nie daje mi spać.
Choć nieraz marzę,
By zstąpił święty sen
I obudził nie wcześniej,
Nim Gwiazda Zaranna
poprawi swe loki.
Ale moje życie krzyczy nocami
I nie wiem, czym je uspokoić.
Co śniło się bez opieki,
Teraz w sercu się roi,
Że wyspy, na których szukałem ocalenia,
Piasek zasypał i zatopiło morze.
Więc cóż to znaczy: wystarczyło
Pójść inną drogą? Po prostu
Żal mi było krajobrazów.
Wśród nich czułem się tak dobrze,
Jakby one mnie żywiły.
A ile grozy niosły, ile miłości!
Dla dziecka to niepojęte.
I uśmiecham się do mojego życia,
które wyziera z popękanych luster,
I błogosławię mu, że się nie przeżyło.
Erwin Kruk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz